Mieliśmy kiedyś z kolegami duchami pracy co niemiara. Zaprosiłem do Lublina duchy innych miast i mieliśmy ucztować trzy dni i trzy noce, a tymczasem... ale po kolei.

Było tak: pewnego majowego dnia roku 1575 w całym mieście zapach bzu mieszał się z zapachami powideł, ciast drożdżowych, słodkich bułek i naleśników. Następnego dnia miała się odbyć wielka uroczystość upamiętniająca świętego Stanisława, biskupa i męczennika. A po uroczystości – wiadomo! Trzeba poucztować. Mieszczki lubelskie piekły, gotowały i smażyły, a ich mężowie ustawiali stragany. Każda chciała, żeby to właśnie jej wyroby smakowały najlepiej.

Nadeszła noc. Wszyscy, bardzo zmęczeni, poszli spać. Tylko mieszczka Jadwiga wciąż smażyła naleśniki. Miała świetny przepis, czuła więc, że im więcej ich przygotuje, tym więcej sprzeda i zarobi pieniędzy. Dobre naleśniki warte są każdych pieniędzy. Widziałeś kiedyś, jak mama je smaży? Ach tak, u ciebie smaży tato. I potrafi podrzucić w górę placek tak, żeby później spadł na drugą stronę, ale trafił w patelnię? Nie? To spróbujcie dziś wieczorem, to wcale nie jest  takie trudne. Mieszczka Jadwiga potrafiła i pewni by tak zrobiła, gdyby nie to, że była już bardzo zmęczona. Przysiadła na chwilę i… zasnęła. A pod patelnią wciąż płonął ogień! Naleśnik zrobił się najpierw lekko brązowy – to właśnie wtedy trzeba go przekręcić na drugą stronę – później cały poczerniał, a później zrobił się z niego naleśnikowy węgiel, a tłuszcz na patelni zaczął się palić.

Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Domy były wtedy głównie drewniane, więc po chwili wielki pożar ogarnął całe miasto. Spłonęły kamienice, ratusz, mury obronne z basztami i bramami, mury obronne, kościoły i klasztory.

Pożar ugaszono z wielkim trudem. Stanęli mieszkańcy na ulicy Grodzkiej, gdzie się to wszystko zaczęło. Nie było już czuć ani majowych bzów, ani drożdżowego placka z kruszonką. Najpierw zapłakali a później postanowili działać. „Odbudujemy miasto“ zawołali. I odbudowali!

To była bardzo ciężka praca. W dodatku postanowili, że będzie jeszcze piękniej, niż było. Murowane domy miały różnokolorowe ściany – z malowidłami i płaskorzeźbami. Powstawały w nowym stylu, o którym dziś mówi się, że jest renesansowy.

Ja też pomagałem. Razem z kolegami. Jestem przecież duchem miasta, więc jak Lublin ma kłopoty, muszę brać się do roboty! Ale o tym nikt nie wspomina. Widzisz, taka to sprawiedliwość. O mieszczce Jadwidze pamiętają wszyscy, a o mnie? To na pewno dlatego, że wciąż nie mam imienia. Pomożesz mi?

(tekst: Grażyna Lutosławska; ilustracje: Tomasz Wilczkiewicz).